Rozmowa z ks. Wojciechem Iwanowskim
Tylko droga Krzyża jest godna człowieka, ale w Bogu znajdziemy wytchnienie
Ks. Wojciech Iwanowski ur. w 1962 roku w Przasnyszu, święcenia kapłańskie przyjął w 1988 roku w katedrze płockiej. W latach 1994-2000 wicedyrektor Katolickiego Radia Ciechanów. Od 25 lat w różnych parafiach głosi misje i rekolekcje, wzbogacając je o skomponowane przez siebie pieśni.
Podczas rekolekcji poruszał Ksiądz wiele wątków – bliskość z Bogiem, konieczność gorliwości i nawrócenia, trwanie przy Maryi, jak dawać świadectwo wiary. Jakie jest najważniejsze przesłanie, które powinniśmy wynieść z tych spotkań?
Rekolekcje miały być czasem wewnętrznego wytchnienia. Codzienność życia jest wymagająca, stąd jesteśmy życiowo „poobijani”, znużeni. Z różnych sytuacji wychodzimy poranieni, stawiający pytania, wątpiący. Czas rekolekcji to czas otwierania się na Pana Boga; pozwolenie Mu na poukładanie naszych myśli. To jest najważniejsze, by na nowo zrozumieć i odczuć: kim jestem, do czego zmierzam, jak wielką godnością jest bycie dzieckiem Boga stworzonym do wieczności. Czas rekolekcji to okazja, by zapytać siebie, na ile w codzienności zdarzeń staram się dopuścić Pana Boga do moich myśli, decyzji. Jeśli chcę, by Bóg był moim towarzyszem i przyjacielem, to mogę łatwiej doświadczyć płynącego od Niego wewnętrznego pokoju i siły. Chodzi o to, by rekolekcje były czasem, w którym człowiek pozwoli Panu Bogu dotrzeć do własnego serca.
Funkcjonują w nas przyzwyczajenia, dotykające różnych sfer życia, także naszych religijnych postaw. Rzecz w tym, żeby nie odczytywać sakramentalnych znaków jako martwych gestów, ale jako kojący dotyk Pana Boga; by Słowa Bożego nie traktować tylko jako pouczenie, ale jako Słowo, które stwarza we mnie dobro, to Bóg mówi, to On to dobro we mnie kształtuje. Rekolekcje, więc to otwierane się na osobowy wymiar spotkania. Ważne, by poczuć się kochanym, otulonym Bożą opieką, a jednocześnie posłanym. Pan Jezus mówił do siostry Faustyny „pisz, mów o moim miłosierdziu, promienie miłosierdzia mnie palą...”. Czasem jesteśmy jacyś „letni”, niegorliwi; czasem zmęczeni i znużeni; czasem odczuwający pustkę i samotność; czasem zbyt łatwo ulegający pokusom... bo nie „ogrzewamy się” w Bożej obecności. Stąd też śpiew podczas rekolekcyjnych nauk, który jest świadectwem poszukiwania i odnajdywania Bożej obecności. Pieśni te powstawały jako modlitwa w różnych doświadczeniach życia.
Czy mamy być zatem tacy trochę naiwnie zadowoleni z Boga – że jest i że jest fajnie?
Oczywiście, że nie. Obecność Boga jest darem niosącym pokój i siłę ale nie beztroskę. Jego obecność jest też wymagająca i inspirująca. Jednak umiejętność, by cieszyć się tym, co jes, umieć docenić posiadane dobro jest w życiu bardzo ważna. Co nie znaczy, że wypełnia ludzkie marzenia i hamuje realizację nowych pragnień. Nie chodzi o pusty śmiech, ale o to, by posiąść radość, która byłaby pełna, nawet jeśli czasami jest opłacona trudem, wyrzeczeniem, wymaganiem od siebie. Jest w nas poczucie wewnętrznego spełnienia obowiązku; poczucie, że idzie się właściwą drogą i to nie w samotności. Jest Bóg, który w osiąganiu życiowej satysfakcji nie pozostaje obojętny.
Jednak rekolekcje zawsze są ładne – w naszej parafii niemal każde są naprawdę piękne – ale nie widać, by wiele zmieniały w naszym życiu?
Rekolekcje, w kontekście życia parafii, to jeden z elementów. Jeśli traktuje się parafię, jako wspólnotę serc, czy rodzinę skupioną w jednym miejscu, a frekwencja na rekolekcjach sięga 10 – 20 %, to należałoby pytać, co te rekolekcje wnoszą w serce tych, którzy przychodzą. Myślę, że dla tych, którzy uczestniczyli; którzy byli obecni w kościele są dużą pomocą w odnowieniu swoich relacji z Bogiem i w podejmowaniu krzyża codzienności. Nikt nie przejmie się nauką rekolekcjonisty, jeśli na rekolekcjach nie był. Dzieci powiedzą, że było fajnie, inni – że miło, że ciekawie... Wielu z uśmiechem i wdzięcznością mówiło mi, że podobał im się i wzruszał śpiew. To dobrze – bo potrzebujemy takich spotkań, które akceptujemy. Jeśli nam się coś podoba to łatwiej nam zaczerpnąć z tego jakieś dobro. Uczestnicy rekolekcji to ci, którzy w Kościele są i chcą troszczyć się o swoją wiarę, o swoje człowieczeństwo. Problemem jest, jak dotrzeć do tych, którzy nie przychodzą. Może właśnie ci, którzy przeżyli rekolekcje staną się dla nich apostołami wiary i miłości, świadkami?
Żyjemy dzisiaj w trudnym świecie. Ilość i tempo przepływu informacji zmusza nas, byśmy wszystko opiniowali, na każdy temat mieli swoje zdanie. I tak zapominamy, by swoje doświadczenia życia konsultować z Bogiem, pytać co On na to ? Wielu też straciło kontakt z Bogiem, stawiają siebie, swoje doświadczenie na pierwszym miejscu. Nie ulega wątpliwości, że z punktu widzenia Ewangelii, z punktu widzenia tego, co robił Pan Jezus, najważniejsze jest spotkanie człowieka z Panem Bogiem. Stąd wszystko, co do takiego spotkania będzie prowadzić, jest najlepszą pomocą niesioną człowiekowi. Spotkanie, które ma miejsce przy kratkach konfesjonału, choć trwa chwilę, jest poprzedzone przemyśleniem swojego życia w kontekście nauki Ewangelii, modlitwą i szukaniem odpowiedzi na pytanie: co dalej, jak stawać się wierniejszym Bogu i z tej przyjaźni czerpać pokój i radość. Rekolekcje są też próbą odwrócenia myślenia – w kierunku: bądźcie miłosierni, bądźcie święci, pytajcie, czy to już wszystko dobro, które jestem w stanie zrobić czy mogę jeszcze więcej, a nie pytajcie, czy już zgrzeszyłem czy mogę dalej się jeszcze posunąć. Byłbym szczęśliwy, gdybym tu przyjechał i byłoby na rekolekcjach 100% parafian w kościele. Można pytać – czy bardziej cieszyć się tymi, którzy byli czy bardziej smucić tymi, których w kościele zabrakło?
Rekolekcje wielkopostne przypominają nam o Krzyżu, ale ten czas medytacji nad Krzyżem zaraz się skończy, a w zwykłe dni będziemy więcej słyszeć o dobru Boga i mieć może nawet poczucie, że można się jakoś ułożyć z tym światem...
Bóg nie obiecywał, że będzie człowiekowi łatwo w drodze do nieba, wręcz przeciwnie. Pan Jezus nie tylko nie mówił o konieczności dźwigania krzyża, ale ten krzyż podjął – dla nas nie ma innej drogi. Tylko droga krzyża jest drogą, która jest godna człowieka. Każdy trud, doświadczenie choroby, samotności, braku zrozumienia możemy uczynić ofiarą jednocząc się z Jezusem, dźwigającym krzyż. Powstaje pytanie – co jest „moim krzyżem” – czy to, co akceptuję czy to, czego zaakceptować nie chcę ? Który ból jest bardziej właściwy? Który jest moim krzyżem?
Pan Bóg najpierw ofiarował nam dar swojej miłości – życie – i nie tylko stawia nam wymagania, ale daje siły, by ten dar życia godnie podejmować każdego dnia. Krzyż, który mamy podejmować nigdy nie jest ponad nasze siły. Tylko pozostaje powracające pytanie – co jest tym krzyżem?
Rekolekcje mają być pomocą, może podpowiedzią, by odnaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania – przy Jezusie i z Nim. Najważniejsze odpowiedzi podsunie Bóg, tylko trzeba nieustannie wsłuchiwać się w Jego głos i pilnie odczytywać znaki czasu.
Jak jednak rozeznać, co wybrać – dla przykładu: duże firmy, szczególnie zachodnie, mają polityki promocji związków grzesznych, wspierają przyznawanie im prawa do małżeństwa i adopcji dzieci. Jeśli pracownik się temu sprzeciwi, może mieć problemy, czy powinien zostać i się sprzeciwiać – może bez nadziei – czy odejść? Czy zostając wchodzi w układ czy podejmuje krzyż?
„Mierz siły na zamiary”, „Kijem Wisły nie zwrócisz” – zaczynajmy od ludowych mądrości, żeby dojść do Ewangelii. Mówił Pan Jezus : „co za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?” (Mt 16,26). Człowiek ma pierwszy i najważniejszy obowiązek: zatroszczyć się o własne zbawienie, zatroszczyć się o swoją wiarę. Jeśli zachodzi obawa, że poniesie „szkodę na duszy” to pewnie bezpieczniej byłoby odejść. Pozostaje pytanie za co żyć – dziś o pracę nie jest łatwo. Można też pytać, czy decyzja pozostania to odwaga, heroizm czy ucieczka przed dźwiganiem krzyża. Pytania zawsze pozostaną. Natomiast zadręczanie się, czy pozostać czy odejść, jest szkodą dla mnie, dla mojej rodziny, dla mojego ciała.
Można trwać w wątpliwości dalej – można powiedzieć: Panie Jezu to ja tam będę dla nich wyrzutem sumienia. Ale jak być wyrzutem dla kogoś, kto sumienie uśpił, są przecież ludzie wyzuci z sumienia – czy taki akt wiary będzie skuteczny? Pozostaje ostatnie pytanie – o co chodzi w firmie – czy o pieniądze, władzę, rząd dusz, czy chodzi o dobro człowieka? Firma funkcjonuje dla zysku, ale tu może pieniądz nie być jedynym atrybutem funkcjonowania. Chodzi o coś więcej. O przemyślnie podejmowaną walkę z Bogiem. Te działania są „religią”, która sączy do ludzkich serc przekonanie, że Bóg i moralność są im niepotrzebni do szczęścia.
Na to łamanie sumień pozostaje jedna odpowiedź: otwieranie się na Boga i Jego miłość! Możemy pytać, dokąd ten świat zmierza? Pan Jezus zapowiadał nadejście Antychrysta, ale mówił też, że go pokona. Zło będzie narastać i będziemy je spotykać w takich konkretnych sytuacjach życia, tym bardziej że dzisiaj ten świat stał się globalną wioską i więzy korporacyjne, rozplecione jak pajęczyna, wyciskają swój styl życia w konkretnych sytuacjach w sercach ludzi, rodzinnych relacjach. Świat się przesuwa – tylko czy do przodu? Czy to nie jest jakaś forma globalnego zniewolenia? Kiedyś nie było takich możliwości, bo nie było ku temu skutecznych narzędzi. Dlatego róbmy swoje – to znaczy troszczmy się przede wszystkim o własne zbawienie, głosząc Chrystusa innym ludziom.
Jak Go głosić? Również w bliskim otoczeniu wiele jest osób, które ulegają propagandzie nowej moralności, której brakuje podstawowego atrybutu moralności, bo sprowadza się dziś ona nie tyle do odmawiania sobie czegoś dla wyższego dobra, ale do robienia sobie dobrze – jak i czy zatem budować, utrzymywać relacje, w których nasza wiara i moralność są kwestionowane czy atakowane?
Najważniejsze jest, abym osiągnął zbawienie. Człowiek musi być dla siebie dobry, wyrozumiały i wymagający. Potrzebuje też ludzi, którzy będą go akceptować z przywarami, przyzwyczajeniami, postawami życia i poglądami. Najlepiej człowiek czuje się w gronie ludzi, którzy podobnie myślą, czują, pragną. Takiej akceptacji oczekujemy od rodziny i chyba według takiego klucza dobieramy świat znajomych i przyjaciół, z którymi chcemy się spotykać, i w gronie, których czujemy się swobodnie i autentycznie. Jeśli tego nie ma w rodzinie, to człowiek szybciej zabliźni się z człowiekiem obcym o poglądach i poczuciu życia podobnym do naszego.
Chyba, że czuję – choć to może przerosnąć w megalomanię – że będąc z kimś np.: w pracy czy nawet w rodzinie, to ja go wydźwignę, bo ja jestem taki fajny i taki prawowierny. Ale może się okazać, że on szybciej nas pogrąży. Dlatego najlepszym trzeba być dla siebie i zadbać o swoje zbawienie, a różne sytuacje i relacje zawsze mogą zasiać zamęt. Dlatego też mówię na rekolekcjach o tym, że trzeba być dumnym, że jesteśmy Chrystusowi i że jesteśmy dziećmi Kościoła. Z całym poszanowaniem dla tych, którzy wyznają inną wiarę bądź nie wyznają żadnej.
A na koniec – módlmy się za siebie nawzajem, by mimo zmiennego świata i różnych warunków, w jakich żyjemy, i próby wymuszania pewnych postaw, jedno się nie zmieniało: Bóg jest najważniejszy – jest dla mnie przyjacielem, wytchnieniem i spełnieniem tej najgłębszej tęsknoty człowieka, jest zbawieniem. Niech takim staje się dla innych, a szczególnie dla tych, do których nas posyła.
Rozmawiała Kamila Pajer